top of page

Życie Małgorzaty Dawidiuk toczy się wśród ikon, tych dawnych które konserwuje oraz tych współczesnych, które tworzy. Jej pracownia „Ikos” kryje splendor tych dzieł, których ikonopisanie artystka rozumie jako absolwentka słynnej petersburskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mrok pracowni rozświetla stare złoto z ram i nimbów świętych, a srebro przeziera przez metaliczne, choć wyblakłe tła, w których konserwatorka doszukuje się tajemnic dawnej technologii, którą zrekonstruuje. Te zmagania dotyczą też odtwarzania procesu powstawania świętych wizerunków według starych kanonów obowiązujących w Kościele Wschodnim. Przemykając pomiędzy ikonami, mija się z cieniami świętych, którzy opuścili swe ikony i cierpliwie czekają na powrót do swoich miejsc wyznaczonych przed wiekami, za pomocą rąk konserwatora. Stamtąd również, obok materialnej strony malarstwa ikonowego, artystka wyniosła głęboką duchowość, która towarzyszy procesowi przygotowania i obcowania z „materią sacrum”, jaką jest ikona.

Tutaj, podczas pracy przy dawnej ikonie, w wizjonerski sposób powstają nowe kompozycje.  Rodzą się najpierw w jej duszy. Są to wizje artystki, która spoglądając na stare cerkiewne deski i kościelne tkaniny, w pustych lecz omodlonych miejscach na zużytej już materii, umie zobaczyć niematerialne istoty i w artystyczny sposób je w tych miejscach zmaterializować. Korzystając z biegłości w kreowaniu programów ikonograficznych i kompozycji, opierając się na stałych kanonach, konserwator i artystka w jednej osobie, tworzy własne realizacje przestrzenne. Są to zarówno pełne ikonostasy, jak również pojedyncze ikony. Ich cechą wspólną jest niezwykłe światło, które wychodzi z głębi każdego przedstawienia i ukazuje odwieczną łączność świętego wizerunku z istotą doczesną.

Osobną dziedziną twórczości artystycznej Małgorzaty Dawidiuk są jej własne interpretacje tematów ikonowych, których niezwykłym efektem jest cykl „Cienie”. Pracując na specyficznym terenie naznaczonym „cieniami” zniszczonych świątyń, artystka ze zgliszcz i popiołów wydobywa kawałki desek i tkanin, ukazuje ich sacrum, tworzy rzędy cieni dusz, których nieczytelne twarze to wyłaniają się, to znowu giną w mrokach dziejów. Powstałe w ten sposób przedstawienia stają się łącznikiem między wielowiekową tradycją malarstwa cerkiewnego, a świadomie kreowanymi przez artystkę współczesnymi działami sztuki sakralnej.

Majestatyczne, tajemnicze i subtelne ikony Małgorzaty Dawidiuk rzucają ów tytułowy „cień”, który z jednej strony wnika w duszę i buduje porozumienie pomiędzy sferą ziemską, a niebiańską.

 

dr Grażyna Stojak

* * *

 

Światło sączone przez wiele świec ledwo sięgało sklepienia, na odległych ścianach z trudem układało niespokojne cienie setek zebranych. Najwyżsi hierarchowie Kościoła i świeccy wysłannicy wiedzieli już, że owoc miesięcznych rozważań – zaledwie potwierdzenie pisanej i niepisanej, wiekowej tradycji Kościoła, to zarazem jej ocalenie. Przed oczyma jawiły się jeszcze obrazy nieudanej, pełnej niepokoju próby inauguracji obrad w stolicy oraz kolejnych sesji odbywanych w odległym mieście, pod przewodnictwem patriarchy Tarazjusza i dwóch rzymskich legatów. Niektórzy dotykali myślą początków zła – chorego ziarna posianego cztery wieki wcześniej przez Epifaniusza, które zrodziło bolesne żniwo ostatnich dziesięcioleci. Nadal rozprawiano o obrazach. Najwięcej mówiono o chuście – Mandylionie i o wizerunku Zbawiciela z Bejrutu, który przebodziony spłynął krwią i wodą. Nikt nie liczył zniszczonych ikon, sprofanowanych relikwii, splądrowanych świątyń i klasztorów. Tego dnia - 4 października, nie żal jednak miał napełnić serca zebranych i nie migotliwe płomyki rozświetlić wnętrze audytorium. W atmosferę dysputy i oczekiwania wkradł się wreszcie wysoki dźwięk uchylanych z mozołem drzwi. Nie byli sami i nie byli bezsilni wobec tragicznego doświadczenia chrześcijan. Rozlane zło zostało potępione, nazwane herezją... Wyraźnie odczuwaną pustkę powoli wypełniała nadzieja. Jeden po drugim, Ojcowie Soboru podnosili wzrok na intronizowaną, jaśniejącą ikonę. Teraz widzieli wyraźnie i poczuli wszechogarniają moc Modrości Bożej. Szepty złożyły się w donośny głos kierowanej ku Bogu dziękczynnej modlitwy. 13 października ogłoszono Dekret Wiary, potwierdzający, że przedmiotem kultu mają być nie tylko wizerunki krzyża, lecz także święte obrazy malowane, ułożone w mozaikę lub wykonane innym sposobem, które umieszcza się ze czcią w świętych kościołach Bożych, na naczyniach liturgicznych i na szatach, na ścianach czy na desce, w domach czy przy drogach. Wizerunki są wyobrażeniami Jezusa Chrystusa, Maryi, Aniołów i Świętych. Kult ikon nie jest kultem adoracji, który należy się tylko samemu Bogu, a taką czcią jaką oddaje się Ewangelii i Krzyżowi. Ma on prowadzić wierzących do archetypu - kto składa hołd obrazowi, ten go składa Istocie, którą obraz przedstawia. Siódmy Powszechny Sobór Kościoła, nazwany Nicejskim II, dobiegał końca. Takim widzę go ilekroć spoglądam na ikony i ryciny będące jego ilustracją... 23 października 787 roku powrócono do Konstantynopola, do pałacu cesarskiego, gdzie Irena i Konstantyn VI uroczyście podpisali końcowe dokumenty. Jako pierwsi spośród biskupów parafowali je legaci biskupa Rzymu. Do akt weszły także 22 kanony, pośród których 7, 9 i 16 odnoszą się do poszanowania ikon. Zostały one potwierdzone powtórnie w połowie IX wieku, po trzydziestoletnim okresie nawrotu do ikonoklazmu i wówczas przypieczętowane ustanowieniem Święta Ortodoksji – pokłonienia się Bogu w Jego świętych wizerunkach, które przypada w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu. Przesłanie VII Soboru pozostaje wspólnym dla Kościoła na Wschodzie i Zachodzie.

Według chrześcijańskiej tradycji obraz (gr. εικων), towarzyszy wiernym od czasów apostolskich. Pierwszym z przywołanych winien być Mandylion – Chusta Abgara, wizerunek uczyniony na płótnie, w cudowny sposób, przez samego Chrystusa, posłany władcy Edessy, po nim ikony związane z Męką i Śmiercią – Chusta Weroniki i Całun oraz te przypisywane Łukaszowi Ewangeliście – ukazujące Zbawiciela, Bogurodzicę, Apostołów Piotra i Pawła.

Uzasadnieniem dla odstąpienia od zakazu Starego Prawa i uczynienia miejsca dla obrazu w kulcie pozostaje fundament naszej wiary – Wcielenie (Trull. kan. 82), obecność pośród nas Boga – Chrystusa i pamięć – „by nie postąpić jak ci co usunęli ze świątyni piękno świętych ikon oraz poniechali niektórych obyczajów, zgodnych z pisanymi i niepisanymi prawami” (VII, kan. 7). Fakt, że kanoniczna kodyfikacja przyrodzonego chrześcijaństwu prawa dokonana została dopiero na przestrzeni VII i VIII stulecia potwierdza zarówno istnienie jak naturalność i oczywistość poszanowania dla świętych wizerunków w pierwszych wiekach.

Po dzień dzisiejszy, w kontemplacji ikon Chrystusa i Jego Świętych gromadzimy się wokół ołtarza, dopuszczeni do sprawowanej Tajemnicy. Sakralna sztuka nie jest jedynie oprawą liturgicznego misterium, lecz jego istotną częścią, elementem wiary i harmonii, niemym gdy  postrzegana oddzielnie. Z bojaźnią stajemy zatem wobec obrazów Pantokratora w niebiosach, którego nadejście przepowiadają Prorocy, Odkupienia na Krzyżu, Wieczerzy Mistycznej i Trynitarnej Tajemnicy. Pokłaniamy się Bogurodzicy, poprzez którą dokonało się Wcielenie. Prosimy o wstawiennictwo Świętych Pańskich – Apostołów, Męczenników, Prepodobnych…  W ikonografii świąt odnajdujemy żywy obraz  Ewangelii.

Materialne wyobrażenie Boga - Człowieka zawsze pozostaje emanacją świętości archetypu. Ikony świętych, odsłaniając biblijne podobieństwo Stwórcy i stworzenia, stają się obrazem Bożego Oblicza wpisanym w te wizerunki - pochodnymi obrazu Chrystusa. W przedstawieniach wielopostaciowych wzajemne relacje dają się jednoznacznie interpretować. Wprowadzone do obrazu elementy pejzażowe i architektoniczne pełnią funkcję znaczeniową i celowo kształtowane są w sposób odbiegający od zasad perspektywicznego widzenia. Malowidło modelowane jest poprzez laserunkowe nakładanie farb – stopniowo przechodząc od najgłębszych partii cienia po najbliższe patrzącemu tony najjaśniejsze. Światło kierowane prostopadle „z wnętrza” bryły, nie zaś oświetlające ją z konkretnego punktu zewnętrznego, staje się wówczas czynnikiem kształtującym. Lśniące, złote lub srebrne tła oraz nimby stawiają postacie na granicy pomiędzy wymiarem niebiańskim i doczesnym. Dotrzymywana na przestrzeni stuleci, stałość malarskich wzorców ikonograficznych, oparta jest na tożsamości wielu realizacji tego samego tematu – ten sam obraz zostaje powtórzony po wielokroć. Pojęcia „kopia” i „naśladownictwo” nie znajdują tutaj zastosowania.

W późnym średniowieczu, na Zachodzie nowe nurty estetyczne w znaczący sposób wpłynęły na kształt obrazu sakralnego, z czasem przyczyniając się do zacierania jego symbolicznego i liturgicznego charakteru. Dzisiaj Kościoły Wschodnie niosą Powszechnemu Kościołowi dar pamięci o ikonie, a dziedzictwo to jest przyjmowane. Znamienne są słowa Josepha Ratzingera, obecnego papieża Benedykta XVI: „Kościół Zachodni nie musi rezygnować ze specyfiki swojej drogi, którą kroczy mniej więcej od XIII wieku. Powinna w nim jednak nastąpić rzeczywista recepcja siódmego soboru powszechnego, czyli Soboru Nicejskiego II, który wypowiedział się na temat zasadniczego znaczenia obrazu oraz jego teologicznego miejsca w Kościele. Kościół Zachodni nie musi przyjmować wszystkich pojedynczych norm, wypracowanych w tej kwestii przez następne sobory i synody Wschodu, jednakże podstawowe zasady owej teologii obrazu Kościół Zachodni powinien postrzegać jako obowiązujące również jego” (wg J. R. „Duch Liturgii”).

 

Małgorzatę Dawidiuk spotkałem przed laty w Petersburgu, jej drogę podążania za ikoną poznaję do dzisiaj. Przez długi czas byłem świadkiem i po trosze uczestnikiem podejmowanych przez nią wyzwań. Widziałem ją przy realizacji wielu sakralnych ikon (przeznaczonych do cerkwi i kościołów), ceniąc przywiązanie do tradycji ikonograficznej i technologicznej oraz biegłość w zakresie kształtowania kompozycji. Nie było dla mnie zaskoczeniem przyznanie jej głównego lauru na międzynarodowym biennale sztuki sakralnej. Zaskoczeniem, choć może to nieodpowiednie słowo, stała się jej nowa, inna twórczość – „Cienie”. Sądzę, że nie schodząc z obranej drogi, znalazła zaciszne miejsce wytchnienia i sprecyzowania własnego sądu o funkcji obrazu. Chyba nazwałbym to intuicją. Realizując przedsięwzięcie nie podporządkowane wprost cerkiewnemu wnętrzu, powiedziała zarazem wiele o swoich relacjach z cerkiewną ikoną. Prezentacja ta jest dla mnie wołaniem o uczynienie miejsca dla świętych wizerunków w świątyniach i w sercach, tęsknotą do ich obecności. Podobną tej jakiej doświadczali czciciele ikon w VIII stuleciu, lecz nie wynikającą już z obrazoburczych zapędów otoczenia lecz raczej jego obojętności wobec ikony i religijnego doświadczenia. Cienie to także modlitwa artysty, który dojrzał, posiadł odpowiedni warsztat, otworzył się i czeka na możliwość uczynienia Wizerunku, na łaskę jego uczynienia, który przywołuje słowa mądrości: „Twe oczy niech patrzą na wprost, i z cała pilnością strzeż serca twego” (Prz. 4,23-25).

Nowe obrazy Małgorzaty  – budowane ze szczątków ikon i cerkwi, szepczą też o naszym lokalnym ikonoklazmie. Dzisiaj strzaskane, niegdyś poświęcone deski noszą w sobie cień sakralności, dostrzeżony i wydobywany wstrzemięźliwą plastyczną ingerencją.

 

Jarosław Giemza

* * *

 

Wchodząc do sali wystawowej gorlickiego Dworu Karwacjanów, uświadamiam sobie, że w obecności prac Małgorzaty Dawidiuk należałoby rozmawiać szeptem. To kontemplacyjne malarstwo wyrosłe z tradycji duchowości kościoła wschodniego  zdaje ewokować nastrój bliski  mistycznemu doświadczeniu sacrum. Ze ścian patrzą na nas poczerniałe twarze, zarysy  postaci w złotych aureolach a  pionowe deski, na których majaczą ludzkie cienie, tworzą ciemny szpaler w drugim końcu sali. Widzimy także krótki cykl  pejzaży  przywodzących na myśl sceny z Ewangelii. Wśród prac zgromadzonych na wystawie są obrazy olejne i techniki mieszane, gdzie głównym tworzywem jest drewno ocalone ze zniszczonych cerkwi, resztki polichromii, kawałki uszkodzonych płócien. Niezwykły efekt dają te posklejane z sobą elementy,  przykryte grubą warstwą żywicy i przefiltrowane laserunkami w kolorze bursztynu. To zatarcie granicy miedzy pracą konserwatora a kreacją artysty może być symbolem ciągłości tradycji, wyrazem refleksji nad upływem czasu oraz tego, jak splatają się ze sobą znaki, które zostawiają po sobie ludzkie pokolenia.

Kiedy na te prace patrzymy  z daleka, z mroku wyłaniają się zarysy postaci, lecz gdy podejdziemy bliżej, obraz rozpada się i widzimy tylko jakieś wykwity i liszaje płótna, a w miejscu twarzy otoczonych nimbem natrafiamy pustkę, drewno przerośnięte w plątaninę słojów. Są to raczej wspomnienia ikon, przechowane ślady, które po latach tlą się w ludzkiej pamięci - nierzeczywiste a może przez to bardziej intensywne, zagęszczone jak wizje ze snu. Cienie tych, którzy odeszli, opuszczone miejsca zdają się odżywać pod naszym spojrzeniem, które scala ze sobą na nowo rozsypane obrazy i drobiny prochu.

Można zadać pytanie, czy są do pomyślenia  ikony w pełni „nowoczesne”, to znaczy takie, które nie byłyby stylizacją albo rekonstrukcją dawnych malowideł, lecz które by promieniowały mocą dawnej wiary i  wyrażały restytucję  systemu teistycznej wizji świata. Mówiąc o ikonie mam na myśli obraz, który nie jest tylko znakiem, zwykłym wizerunkiem, lecz który stanowi manifestację Boskiej transcendencji. Jak wiemy, zgodnie z tradycją prawosławia,  ikona  nie powstaje wyłącznie jako kreacja artystyczna, lecz jest pochodną modlitewnego skupienia,  medytacji i natchnienia twórcy. Jak mówić o tym co Boskie w czas marny? Bo nie jest to  kwestia  „prywatnej” wiary lub nie wiary w Boga, lecz problem pewnego systemu wyobrażeń i źródłowych pojęć, które fundują tradycyjny dyskurs. Czy postmodernizm można zignorować? Może ta „nowoczesność” to filozoficzna wieża Babel, która nastała po to,  by człowieka nauczyć pokory,  by szedł za Chrystusem nawet gdyby trzeba było wybierać między Nim a „prawdą”?

Na jednym z obrazów widać świat jest bez Boga -  jałową pustynię nad zatrutą wodą (brzeg Morza Martwego?).  Ale przecież zawsze tak było - w czasach opisanych w Ewangeliach tak samo i  dziś.  Świat ukazany  jako miejsce wygnania, gdzie człowiek zostawiony jest na pastwę złych mocy, to znaczy swych złudzeń. Widzimy schylone plecy spieszących pielgrzymów - lekkie ponad horyzontem tylu wieków - tylko ogniki aureoli w skalistym pejzażu.  Boskość prześwituje tam gdzie umiemy dopatrzeć się blasku nieznanego.

Platon nauczał, że tym, co widzimy za pomocą zmysłów są tylko cienie niegodne uwagi.  Jednak istnienie cienia dowodzi, że gdzieś jest  źródło światła. Nie należy się zbliżać do zjaw tego świata,  podążać do cienia, chwytać jego kształtu,  lecz iść w przeciwną stronę - tam, skąd pada światło, które cień  wywołuje. Platon przestrzega jednak, że światło samo mogłoby nas oślepić, a  droga wzwyż jest długa i żmudna. Czy świat widzialny jest tym, czemu należy zaprzeczyć, poszukując  sacrum?  W nurcie teologii negatywnej próbowano określić Boga poprzez to, czym On nie jest, wychodząc założenia, że każda doczesna determinacja byłaby bluźnierstwem a  każdy po ludzku zrozumiały atrybut oznaczałby zubożenie Jego istoty. Tak więc, cień, milczenie, przeczucie, gotowość, oczekiwanie zdają się być najbliżej świętej tajemnicy. Gdy spojrzymy uważnie na omawiane obrazy,  możemy powiedzieć:  przecież tam nic nie ma,  to tylko gra cieni.  I właśnie istotny sens zdaje się prześwitywać w miejscach niedopowiedzenia, zawieszenia głosu. Zdawałoby się, że  „zobaczyć” można tylko kształt i kolor, bo nie da się wyjść poza świadectwo zmysłów. (Obraz, na którym „nic nie widać” przedstawiałby się jako niedorzeczność.) Malarstwo Małgorzaty Dawidiuk można porównać do pewnych nurtów filozofii, o których powiedziano, że są jak wyprawa do granic języka. Nie należy więc pytać, co obraz przedstawia, bo gdyby nawet przedstawiał jakąś rzecz „ze świata”, tym bardziej oddalałby nas od „istoty rzeczy”. W twórczości Małgorzaty  Dawidiuk nie mamy do czynienia z abstrakcją,  lecz raczej z próbą dotarcia do  kresu tego, co widzialne. W pewnym sensie jest to malarstwo  mistyczne. Może jednak  jest to jedyna droga do ocalenia prawd metafizycznych. Artystka stara się ogarnąć tradycję  zarazem  jej rozkład, z pietyzmem zbiera to, co ocalało, nie unikając ostrej i bolesnej perspektywy dnia dzisiejszego, tak by poprzez szczątki, poprzez zaprzeczenie ukazać świętość, jej  tajemniczy blask.

 

Paweł Nowicki

 

 

bottom of page